niedziela, 22 lipca 2012

Angielski czyli nie chcę mi się

 Kolejny post, tym razem w dużej części poświęcony językowi angielskiemu. Każdy pewnie się go pewnie kiedyś uczył, wiele osób pewnie i przez wiele lat. Ja również. Mimo wszystko mój angielski jest bardzo taki sobie. Postanowiłam więc, w kilku punktach napisać co (w moim przypadku), sprawia, że mam do angielskiego taką nie chęć i nie widzę żadnej motywacji do jego nauki.


1. Złe metody nauczania
Bardzo głupim byłoby w tym względzie mieć pretensje do nauczycieli. Każdy uczyć się przecież sam. Z tego co widzę, stosunek tego ile kto wyda na swoje "nauczanie" jest odwrotnie proporcjonalne do jego umiejętności. Z tego też względu nie mogę pojąć do końca zasadności istnienia szkół językowych, ale nie o tym teraz. Do rzeczy. Dobry nauczyciel może pomóc (nie zawsze). Zły nauczyciel zawsze zniechęca do tego czego uczy. Pomińmy więc nauczycieli bez których przecież możemy się obyć. Co dalej? Jak wiele osób się uczy? Zauważyłam taką tendencje do kupowania książek na nie swoim poziomie, tzn. zupełnie nie rozumiem, po co ktoś kto ma już blade pojęcie o języku korzysta wciąż z książek przeznaczonych dla początkujących? Czasami na początek warto zaopatrzyć się w jakiś dobry samouczek, ale gdy go się przerobi po co próbować z jakimś z innego wydawnictwa (choć często, gdy komuś dana książka, nie podejdzie to jednak jej nie przerobi). Pomińmy więc początkujących. Zauważyłam taką tendencje, że wiele osób kupuje książki, których kupowanie nie ma żadnego sensu bo po prostu nic się z nich nie nauczą tzn. jeżeli widzę, ze ktoś ogląda książkę wszystko rozumie, to jaki sens jest z jej korzystać? Żeby zobaczyć - to umiem, to umiem i mieć satysfakcje? Fajnie, ale czego się nauczysz? Mam nadzieje, że zbytnio nie skomplikowałam. I wyszło tak ogólnie o językach, a post miał być przecież o angielskim i o moich co do niego uprzedzeniach. Więc co mogę napisać o sobie? Bardzo nie lubię podręczników. Zwłaszcza tych szkolnych, ze śliskimi kartkami na których się nie da pisać, zdjęciami i pierońsko drogich. Po mojemu, żeby się z tego czegoś nauczyć trzeba być genialnym. A takie książki są z pewnością jednym z powodów dla których mam niechęć do angielskiego.

2. Znudzenie materiałem
Jak wiadomo uczenie się wiele lat języka nie przynoszące afektu bywa frustrujące. Gdy poznaje się nowy język jest on świeży, nowy, taki inny i nieosłuchany. Czasem miłość przetrwa próbę czasu, czasem nie. Ciężko (przynajmniej mi) zafascynować się językiem, który jest tłuczony (inaczej tego nazwać się nie da) do głowy przez tyle lat. Nawet teraz gdy mogłabym zastosować przecież również w stosunku do angielskiego moją metodę, która lepiej czy gorzej sprawdza się z językiem hiszpańskim to nie mam na to zupełnie ochoty. Nie czuje tego czegoś co do hiszpańskiego, czegoś co pozwala mi siedzieć godzinami, czytać, słuchać i poznawać nowe słówka. Ciężko odkryć coś ciekawego w tym angielskim. Nie mówię, że nic tam nie ma, ale jakoś na to wychodzi, że nie potrafi mnie to wciągnąć. Poszukuję wciąż osoby, które faktycznie byłaby zafascynowana językiem angielskim. Niektórzy tak mówią, że lubią, że im się podoba. I skąd to się w ludziach bierze? Mi zdarzyło się to w 5 klasie podstawówki i trwało może z pół roku. Fascynacja angielskim znaczy się. Założyłam sobie nawet zeszyt, który w ogólnym rozrachunku zawierał chyba z 5 lekcji. Pamiętam tylko, że bardzo chciałam umieć ten angielski i naprawdę mi się podobał. Potem jakoś go tak znielubiłam, zmienili nam nauczycielkę i ehm... Tak zaczęła się moja przygoda z hiszpańskim. Ale to temat na inny post.

3. Popularność
Po angielsku mówią "wszyscy". Albo im się tak wydaje, że to angielski jest. Angielski jak na razie zapanował  
w wielu dziedzinach życie, żeby nie powiedzieć brutalniej. I wielu wydaje się to fajne. Mi jakoś nie. Wiem, że hiszpański również jest popularny, ale jak wiemy miłość jest głucha i ślepa. Choć nie o popularność tu idzie w samym tego słowa znaczeniu, bo możliwe, że ten punkt nieco pokrywa się z poprzednim. A chodzi tu o co innego. Znudzeni możemy być każdym językiem, ale nie każdy atakuje nam z każdej strony jak robi to angielski. To właśnie ta różnica między angielskim a hiszpańskim - nikt nie karze mi się go uczyć, nawet przeciwnie, też jakoś nikt nie powie, że jak hiszpańskiego nie umiesz to jesteś ostatnim nieudacznikiem. Poza tym moje skojarzenia są jednoznaczne - angielski po pierwsze kojarzy mi się z tandetnymi kubeczkami i innymi tego typu gadżetami sprzedawanymi na Walentynki, takimi z napisem I love you i tak dalej. Dlaczego akurat takie skojarzenie? Nie mam pojęcia. Fakt faktem ono jest. I nie potrafię go wyprzeć z tej mojej podświadomości. Możliwe jest, że dałoby się jakoś przestawić, wszystko przecież można i też widzieć "z tej lepszej strony". Czasami jak oglądam jakiś film czy serial to sobie myślę, że może ten angielski nie jest taki zły, ale potem czar pryska i wracam do rzeczywistości.


4. Ludzie i kraje
Tytuł może trochę nie jasny. Nie lubię krajów angielskojęzycznych. Nie chodzi mi tu nawet o stereotypy. Żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie zakićkać. Nie marzy mi się wyjazd do żadnego z krajów angielskojęzycznych. Tak jakoś. Bo zafascynowanie krajem, choć na chwile daje kopa do nauki. Co do mieszkańców tych krajów to jakoś tak jest, że podobno jak się pozna kogoś miłego to jego język nam się kojarzy pozytywnie również. Ja nie znam zbyt dobrze nikogo kto mógłby sprawić, że polubię język angielski.
Powiedziałam bym właśnie tak, generalnie do nikogo nic nie mam, ale wracając do poprzedniego punktu nie mam też jakichkolwiek pozytywnych skojarzeń.

5. Presja
I to jest właśnie chyba główny powód dla którego nie mam chęci do nauki języka angielskiego.  Presja jaka jest wywierana na angielski jest okropna. Jak nie umiesz angielskiego jesteś tępy. Tu właśnie chodzi najbardziej o tych dla których angielski jest drugim językiem. Nauczy się taki trochę tego angielskiego i świat będzie zwiedzał. Nie rozumiem dlaczego my mamy do obcokrajowców mówić po angielsku? Do turystów? Którzy mają swój kraj i mogą sobie w nim siedzieć? Ale nie zachciewam im się po świecie wozić, ale już żeby trochę języka poduczyć to nie. Zupełnie bez sensu.  
I to wszystko sprawia, że angielski staje się czymś czego może nawet wypadało by nie umieć.

 Trochę się rozpisałam, ale tak chyba i tak w skrócie udało mi się zawrzeć i trochę przemyśleć dlaczego brak mi motywacji do nauki języka angielskiego. Przeprowadzam obecnie na sobie eksperyment z nauką słówek angielskich, ale stanęło chyba na 500 i dalej nie chce iść. Zresztą różne sposoby nauki słówek i moje efekty po ich stosowaniu opiszę niedługo. Możliwe, że coś z mojej nauki angielskiego jednak wyniknie. Spróbuje jeszcze z czytaniem książek (choć tak naprawdę (cii!) nie lubię czytać), bo jak na razie z hiszpańskim sprawdza mi się to świetnie.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie
April

Zapraszam na : http://www.evejank.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz