wtorek, 31 lipca 2012

Fińskie fiszki czyli dziabanie

 Większość ludzi w moim otoczeniu (że tak to ładnie ujmę :)) wie o mojej fascynacji hiszpańskim. Trwa to już ładnych parę lat, od dwóch może mogę powiedzieć, że się go uczę. Efekty różne, ale najważniejsze jest, że przynosi mi to jakąś radość (?). Z hiszpańskim zaczynałam w trochę dziwny sposób, po prostu podobał mi się od zawsze, a zaczęłam się nim bardziej interesować w podstawówce. Parę dni temu w moje ręce trafiły właśnie takie bardzo amatorskie fiszki wykonane chyba w 6 klasie. Nauki z tego było trochę, ale właściwie o wiele więcej zabawy z wycinaniem (choć co prawda jak to się mówi "ja to lubię"). A oto one, troszkę już "zmasakrowane":


Powracam jednak do tematu, który miał być przecież o fińskim. Fiński trochę inna sprawa. Nie miałam raczej specjalnego osłuchania z tym językiem, ale jakoś mnie fascynował, to że jest taki inny, nie znalazłam jeszcze drugiego równie interesującego zarówno pod względem słownictwa jak i gramatyki. No podobał mi się, ale naukę fińskiego uważałam za coś niedorzecznego. Po prostu nie wiedziałam kompletnie jak się za to zabrać. Jednak jakieś pół roku temu stwierdziłam, że się nie dam. Staram się z całych sił wyrzucić z głowy, że fiński jest strasznie trudny, bo tak naprawdę to trochę powstrzymuję mnie przed ostrym wzięciem się za naukę. Należę mimo wszystko do osób, które uważają, że jak człowiek jest wystarczająco uparty to może osiągnąć wszystko. Nie zrobiłam jak na razie w tym fińskim wielkich postępów, ot po prostu generalnie wiem już z czym to się je. Problemem cały czas jednak jest zbyt mały zasób słów. Do tego (możliwe, że każdy tak ma) potrafię zapomnieć, że anteeksi to przepraszam, a pamiętam np. takie słowa jak noita (czarownica) czy luola (jaskinia). Czuję jednak, że jest coraz lepiej. Najbardziej wciąż przeraża mnie odmiana przez przypadki. Niby można zrozumieć, ale tak wyczuć kiedy, którego użyć? Wracając jeszcze raz do tematu. Właśnie aby nieco się "podciągnąć" wykonałam sobie fiszki. Dawno tego nie robiłam, bo hiszpańskich słówek lepiej uczy mi się z programu (opiszę to może w innym poście). Jak wiadomo na rynku dostępne są takie fiszki do kupienia, ale jako że nie mamy nawet za bardzo książek do fińskiego w języku polskim, to jak by nie było, nawet się nie lubi "dziabania" wyboru się nie ma. Myślałam też o uczeniu się właśnie za pomocą jakiegoś programu, ale ponieważ nie mam ochoty całymi dniami siedzieć przy komputerze i lubię sobie wycinać karteczki, które można bez problemu wszędzie ze sobą wziąźć, zdecydowałam się na tę opcję. Nie przeciągając oto one:


 Na każdej karteczce znajduję się słówka, oraz zdanie w którym zostało ono użyte. Kolorowa "obramówka" informuje mnie czy dane słówko to np. rzeczownik, przymiotnik czy czasownik. Druga wersja to fiszki, że tak to ujmę obrazkowe, które zaczęłam robić niedawno i stało się moim hitem! Już po ich zrobieniu udaję mi się zapamiętać większość słówek, które sprawiały mi problemy. Jak widać te na zdjęciu to bardzo podstawowe słówka, ale to taka seria próbna. Na razie jest ich nie wiele, ale czuję, że będzie znacznie więcej, bo ta zabawa strasznie mi się spodobała. 

 Na koniec jeszcze umieszczam jedną z moich ulubionych piosenek po fińsku, tak do posłuchania jak ktoś nie zna.



Pozdrawiam jak zawsze i życzę miłego dnia
April


piątek, 27 lipca 2012

Book2 i w ogóle o audiokursach

 Audiokursy do nauki języków obcych są z pewnością bardzo popularne. Wiele osób lubi taką formę nauki. Ja jakoś nigdy nie mogłam się przekonać. Tzw. w sumie do końca nie wiem czy jestem bardziej wzrokowcem czy słuchowcem. Niezależnie jednak od tego myślę, że najlepiej przyswaja się wiedzę (na początku nauki, a przecież dla początkujących są skierowane w większości audiokursy) poprzez słuchanie i równoczesne śledzenie tekstu. Ja muszę szczerze powiedzieć, że gdy słucham taki kurs do języka z którym nie jestem specjalnie obyta, ciężko jest mi wyłapać słówka, lektorzy mówią po prostu zbyt szybko.

 Swego czasu próbowałam nieco nauki z audiokursów wydawnictwa Edgard. Korzystałam tylko z płyt bez książek, a właściwie gdy jedna z nich ostatnio wpadła mi w rękę, zdziwiłam się bo nie była ona aż taka zła, a na pierwszy rzut oka dość przejrzysta. Nie miałam jednak jak na razie czasu by zapoznać się bliżej z książkami tego wydawnictwa. W kolejnym poście opiszę może nieco programy multimedialne. Wracając do audiokursów, które są przecież tematem tego posta. Nie wiem właśnie dla czego, ale praca z nimi zupełnie mnie nie wciągnęła. Słuchałam dużo audiobooków i szczerze mówiąc jako osoba oporna do czytania to było to zawsze dobre dla mnie rozwiązanie. Tak naprawdę jakoś nigdy nie wyobrażałam siąść tak po prostu z książką i czytać i tak nic nie robić rękami, no to się po prostu nie da. Teraz wzięłam się do czytania po hiszpańsku, ale moje ręce są zajęte wypisywanie nieznanych słówek, więc są mi to w stanie jakoś wybaczyć.

 Co do nauki z audiokursów (wróćmy jednak do tematu, zupełnie nie wiem dlaczego nie potrafię sklecić paru zdań, zawsze gdy o czym mówię czy piszę to przypomni mi się coś innego i tak pomału wszystko traci sens) to muszę powiedzieć, że ostatnio siostra pozwoliła mi zrozumieć pewną rzecz. Słuchając tych lekcji trzeba robić coś innego, ale nie może to być coś co wymaga myślenia. Wtedy ręce robią swoje, a głowa nie ma czasu na myślenie tylko musi słuchać i się uczyć. Nie ma wyboru! A tak właśnie mi się wydaje, że coś prostego na szydełku czy drutach byłoby idealne.

 Teraz przejdę już do tematu. Jakiś już czas temu trafiłam na stronę http://www.book2.de/. Można stąd ściągnąć audiokursy do 50 języków i to zupełnie za darmo. Po wejściu na stronę klikami na mapie na Polskę lub z listy z boku wybieramy polski (albo inny język, wszystkie kombinację są dozwolone). Ukazuję się nam dość spora lista języków. Aby ściągnąć kurs klikami na 2 przy języku, który nas interesuję. Po kliknięciu na 1 ściąga nam się kurs tylko w jednym języku, bez tłumaczenie co też może być dobre gdy wysłuchamy już "normalny" kurs, tak dla utrwalenia wiedzy. Po kliknięciu na flagę możemy wejść sobie na daną lekcje i zobaczyć napisane zdania z kursy, co też jest zaletą, ale żeby mieć dostęp do dalszych lekcji w tej formie trzeba się zalogować. Mimo wszystko uważam tą stronę za bardzo ciekawą, możemy wysłuchać wielu języków o których brzmieniu wielu nie ma pojęcia. Można się przekonać czy dany język nam pasuję czy nie, bo po tych 100 lekcjach jeżeli to nie to, to po prostu będzie się mieć dość słuchania.

 Ja w najbliższym czasie zabieram się do wysłuchania jeszcze raz audiokursy z fińskiego, bo słuchałam go raz, ale bardzo pobieżnie. Mam nadzieję, że uda mi się coś z tego wyciągnąć.

Cóż, miało być dziś krótko, a wyszło jak zawsze.
Pozdrawiam wszystkich
Aprilka

Zapraszam na: http://www.evejank.blogspot.com

poniedziałek, 23 lipca 2012

Czytanie i znowu czytanie

Tak na razie po prostu piszę i nie bardzo widzę w tym pisaniu sens, myślę że jest tu na razie za mało, żeby tego mojego bloga móc ludziom normalnie pokazywać. Ale co mi tam, od czegoś trzeba zacząć.

Z hiszpańskim jestem na etapie czytania. Strona 90, ale ja jako osoba nieczytająca książek (preferuję mimo wszystko audiobooki :)) nie czytam zbyt szybko (łapie się na tym, że czasem muszę wracać się co 3 zdania bo gubię treść, ale to dlatego, że nie umiem czytać w hałasie, w ogóle jak coś leci w tle, jak jest w miarę cicho czyta się nieźle). Postanowiłam, że jednak spróbuję i szczerze przeżyłam miłe rozczarowanie (ostatnio ciągle takich doświadczam ?). Czyta mi się całkiem nieźle, tzn. nie rozumiem wszystkich słów, ale nie mam większych problemów z rozumieniem ogólnie treści. I tu pojawia się mój problem: sama nie wiem na jakim już jestem poziomie. Ostatnio miałam okazję pogadać sobie po hiszpańsku i też nie było tak źle jak oczekiwałam, jak zacznę gadać idzie mi jakoś całkiem, całkiem. Zobaczę czy czytanie po angielsku również mnie wciągnie, bo jak na razie nie ruszyłam dalej ze słówkami i nawet nie wiem czy mi się chcę. Ten angielski to jak na razie dla mnie największy problem. Gdy już zaczyna mnie nieco interesować, to znowu pojawia się powód dla którego mnie odrzuca.

Jak już wspominałam (albo i nie, bo nieco się gubię), te słówka których nie rozumiem sprawdzam sobie i wrzucam do programu. Tutaj jak na razie lista takich nieco ciekawszych, które mnie zainteresowały to i może zainteresują kogoś innego:


  • pizpireta - żwawa (pierwsze moje skojarzenie z piruleta (lizak), ale samo słówko jak dla mnie nieco dziwne i w sumie nigdy po polsku nie użyłam chyba słowa "żwawa", ale dobrze wiedzieć hehe)
  • bucólico - sielankowy (no to jest jakieś takie ładne :))
  • hacerse notar - wyróżniać się, rzucać się w oczy (sobresaltarse, distinguirse, ale tego nie znałam, choć swoją drogą nie wiem czy wszystko można używać zamiennie (?), czy ciekawe to nie wiem)
  • el difunto - zmarły, nieboszczyk (nie znałam tego słowa, też niezbyt ciekawe, ale może ktoś nie zna, nie znałam pewnie dla tego, że nigdy z nikim o czymś takim nie gadałam, ale jak widać książki się przydają :))
  •  atolondrado - lekkomyśny (po prostu nie znałam, ale mi się spodobało)
  • estallar - wybuchać, eksplodować, pękać (jw.)
I może na razie wystarczy choć znalazło by się więcej ciekawych słówek, idiomów, ale jak na razie jakby ktoś to czytał to i zanudzać nie ma co. Najwyżej jak coś nowego wynajdę to znowu napiszę.

Być może niedługo ruszę nieco bardziej z fińskim bo moje zafascynowanie nie słabnie mimo chwilowych niepowodzeń, więcej o mnie i o fińskim w kolejnym poście. Zafascynowało mnie też coś nowego i też może o tym napiszę

Mam nadzieję, że niedługo uda mi się umieścić coś nowego "wytworzonego" szydełkiem choć tak na prawdę mam parę pomysłów co by tu sobie uszyć i wykroje sobie rysuję. Postanowiłam jednak, że nie poddam się temu terrorowi i pokonam tą reklamówkę pełną pozaczynanych rzeczy.

I już całkiem na koniec piosenka, którą bardzo lubię i to jedną z takich która nastraja mnie w jakiś pozytywny choć refleksyjny (chica skąd ty znasz takie słowa?) nastrój.


Pozdrawiam wszystkich cieplutko (to chyba negatywny wpływ tego hiszpańskiego po ja już mówię: za godzinkę, albo weźmiemy sobie karteczkę i będziemy pisać słóweczka heheh)
Aprilka


niedziela, 22 lipca 2012

Angielski czyli nie chcę mi się

 Kolejny post, tym razem w dużej części poświęcony językowi angielskiemu. Każdy pewnie się go pewnie kiedyś uczył, wiele osób pewnie i przez wiele lat. Ja również. Mimo wszystko mój angielski jest bardzo taki sobie. Postanowiłam więc, w kilku punktach napisać co (w moim przypadku), sprawia, że mam do angielskiego taką nie chęć i nie widzę żadnej motywacji do jego nauki.


1. Złe metody nauczania
Bardzo głupim byłoby w tym względzie mieć pretensje do nauczycieli. Każdy uczyć się przecież sam. Z tego co widzę, stosunek tego ile kto wyda na swoje "nauczanie" jest odwrotnie proporcjonalne do jego umiejętności. Z tego też względu nie mogę pojąć do końca zasadności istnienia szkół językowych, ale nie o tym teraz. Do rzeczy. Dobry nauczyciel może pomóc (nie zawsze). Zły nauczyciel zawsze zniechęca do tego czego uczy. Pomińmy więc nauczycieli bez których przecież możemy się obyć. Co dalej? Jak wiele osób się uczy? Zauważyłam taką tendencje do kupowania książek na nie swoim poziomie, tzn. zupełnie nie rozumiem, po co ktoś kto ma już blade pojęcie o języku korzysta wciąż z książek przeznaczonych dla początkujących? Czasami na początek warto zaopatrzyć się w jakiś dobry samouczek, ale gdy go się przerobi po co próbować z jakimś z innego wydawnictwa (choć często, gdy komuś dana książka, nie podejdzie to jednak jej nie przerobi). Pomińmy więc początkujących. Zauważyłam taką tendencje, że wiele osób kupuje książki, których kupowanie nie ma żadnego sensu bo po prostu nic się z nich nie nauczą tzn. jeżeli widzę, ze ktoś ogląda książkę wszystko rozumie, to jaki sens jest z jej korzystać? Żeby zobaczyć - to umiem, to umiem i mieć satysfakcje? Fajnie, ale czego się nauczysz? Mam nadzieje, że zbytnio nie skomplikowałam. I wyszło tak ogólnie o językach, a post miał być przecież o angielskim i o moich co do niego uprzedzeniach. Więc co mogę napisać o sobie? Bardzo nie lubię podręczników. Zwłaszcza tych szkolnych, ze śliskimi kartkami na których się nie da pisać, zdjęciami i pierońsko drogich. Po mojemu, żeby się z tego czegoś nauczyć trzeba być genialnym. A takie książki są z pewnością jednym z powodów dla których mam niechęć do angielskiego.

2. Znudzenie materiałem
Jak wiadomo uczenie się wiele lat języka nie przynoszące afektu bywa frustrujące. Gdy poznaje się nowy język jest on świeży, nowy, taki inny i nieosłuchany. Czasem miłość przetrwa próbę czasu, czasem nie. Ciężko (przynajmniej mi) zafascynować się językiem, który jest tłuczony (inaczej tego nazwać się nie da) do głowy przez tyle lat. Nawet teraz gdy mogłabym zastosować przecież również w stosunku do angielskiego moją metodę, która lepiej czy gorzej sprawdza się z językiem hiszpańskim to nie mam na to zupełnie ochoty. Nie czuje tego czegoś co do hiszpańskiego, czegoś co pozwala mi siedzieć godzinami, czytać, słuchać i poznawać nowe słówka. Ciężko odkryć coś ciekawego w tym angielskim. Nie mówię, że nic tam nie ma, ale jakoś na to wychodzi, że nie potrafi mnie to wciągnąć. Poszukuję wciąż osoby, które faktycznie byłaby zafascynowana językiem angielskim. Niektórzy tak mówią, że lubią, że im się podoba. I skąd to się w ludziach bierze? Mi zdarzyło się to w 5 klasie podstawówki i trwało może z pół roku. Fascynacja angielskim znaczy się. Założyłam sobie nawet zeszyt, który w ogólnym rozrachunku zawierał chyba z 5 lekcji. Pamiętam tylko, że bardzo chciałam umieć ten angielski i naprawdę mi się podobał. Potem jakoś go tak znielubiłam, zmienili nam nauczycielkę i ehm... Tak zaczęła się moja przygoda z hiszpańskim. Ale to temat na inny post.

3. Popularność
Po angielsku mówią "wszyscy". Albo im się tak wydaje, że to angielski jest. Angielski jak na razie zapanował  
w wielu dziedzinach życie, żeby nie powiedzieć brutalniej. I wielu wydaje się to fajne. Mi jakoś nie. Wiem, że hiszpański również jest popularny, ale jak wiemy miłość jest głucha i ślepa. Choć nie o popularność tu idzie w samym tego słowa znaczeniu, bo możliwe, że ten punkt nieco pokrywa się z poprzednim. A chodzi tu o co innego. Znudzeni możemy być każdym językiem, ale nie każdy atakuje nam z każdej strony jak robi to angielski. To właśnie ta różnica między angielskim a hiszpańskim - nikt nie karze mi się go uczyć, nawet przeciwnie, też jakoś nikt nie powie, że jak hiszpańskiego nie umiesz to jesteś ostatnim nieudacznikiem. Poza tym moje skojarzenia są jednoznaczne - angielski po pierwsze kojarzy mi się z tandetnymi kubeczkami i innymi tego typu gadżetami sprzedawanymi na Walentynki, takimi z napisem I love you i tak dalej. Dlaczego akurat takie skojarzenie? Nie mam pojęcia. Fakt faktem ono jest. I nie potrafię go wyprzeć z tej mojej podświadomości. Możliwe jest, że dałoby się jakoś przestawić, wszystko przecież można i też widzieć "z tej lepszej strony". Czasami jak oglądam jakiś film czy serial to sobie myślę, że może ten angielski nie jest taki zły, ale potem czar pryska i wracam do rzeczywistości.


4. Ludzie i kraje
Tytuł może trochę nie jasny. Nie lubię krajów angielskojęzycznych. Nie chodzi mi tu nawet o stereotypy. Żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie zakićkać. Nie marzy mi się wyjazd do żadnego z krajów angielskojęzycznych. Tak jakoś. Bo zafascynowanie krajem, choć na chwile daje kopa do nauki. Co do mieszkańców tych krajów to jakoś tak jest, że podobno jak się pozna kogoś miłego to jego język nam się kojarzy pozytywnie również. Ja nie znam zbyt dobrze nikogo kto mógłby sprawić, że polubię język angielski.
Powiedziałam bym właśnie tak, generalnie do nikogo nic nie mam, ale wracając do poprzedniego punktu nie mam też jakichkolwiek pozytywnych skojarzeń.

5. Presja
I to jest właśnie chyba główny powód dla którego nie mam chęci do nauki języka angielskiego.  Presja jaka jest wywierana na angielski jest okropna. Jak nie umiesz angielskiego jesteś tępy. Tu właśnie chodzi najbardziej o tych dla których angielski jest drugim językiem. Nauczy się taki trochę tego angielskiego i świat będzie zwiedzał. Nie rozumiem dlaczego my mamy do obcokrajowców mówić po angielsku? Do turystów? Którzy mają swój kraj i mogą sobie w nim siedzieć? Ale nie zachciewam im się po świecie wozić, ale już żeby trochę języka poduczyć to nie. Zupełnie bez sensu.  
I to wszystko sprawia, że angielski staje się czymś czego może nawet wypadało by nie umieć.

 Trochę się rozpisałam, ale tak chyba i tak w skrócie udało mi się zawrzeć i trochę przemyśleć dlaczego brak mi motywacji do nauki języka angielskiego. Przeprowadzam obecnie na sobie eksperyment z nauką słówek angielskich, ale stanęło chyba na 500 i dalej nie chce iść. Zresztą różne sposoby nauki słówek i moje efekty po ich stosowaniu opiszę niedługo. Możliwe, że coś z mojej nauki angielskiego jednak wyniknie. Spróbuje jeszcze z czytaniem książek (choć tak naprawdę (cii!) nie lubię czytać), bo jak na razie z hiszpańskim sprawdza mi się to świetnie.


Pozdrawiam wszystkich serdecznie
April

Zapraszam na : http://www.evejank.blogspot.com

piątek, 20 lipca 2012

Hm... jak by tu zacząć

 Weszłam sobie właśnie na mojego "bloga". Ciężko tu cokolwiek powiedzieć, bo moja przygoda z blogowanie skończyła się zanim się zaczęła. Założyłam go prawie rok temu i od tamtej pory nie miałam czasu  żeby cokolwiek tu napisać. Postanowiłam jednak, że chyba wrócę do tego pomysłu. Będę go pisać tak chociażby dla siebie, żeby wiedzieć co zrobiłam. Początkowy pomysł, żeby pisać po hiszpańsku tak jakoś nie wypalił. Widzę, że to nie ma sensu, ewentualnie mogłabym pisać w dwóch językach, ale nigdy nie mam pewności co do poprawności tego co pisze (po polsku zresztą też :)) więc nie wiem czy ja się do tego "pisarstwa" w ogóle nadaje.

 Chciałabym też nieco rozszerzyć tematykę bloga. Początkowo miał on prezentować jedynie moje prace, ale z tego co widzę nie ma ich na tyle ciekawych, żeby było się czym chwalić. Masa pomysłów - reklamówka pozaczynanych rzeczy, które jak to się mówi są nie do pokazania. Mam więc zamiar (o ile tym razem mój zapał równie szybko nie zgaśnie) pisać również o moich zmaganiach z językami obcymi i umieszczać inne zrobione przeze mnie rzeczy. Nie wiem na ile mogłoby to kogoś interesować, ale jak już pisałam wcześniej (chyba ?),  chcę tego bloga prowadzić jak na razie przede wszystkim dla siebie, zapisywać jakie udało mi się zrobić postępy, o moich nowych fascynacjach. Jeżeli kogoś to zainteresuje to świetnie (tzn. będzie mi bardzo miło :)).

 Żeby ten post nie był całkiem bez sensu umieszczam pewnego stworka, którego zrobiłam jakiś czas temu. Tak na prawdę jest to właśnie jeden ze skutków mojego lenistwa. Został on bowiem zrobiony z części kilku różnych maskotek, które zaczęłam a nie miałam czasu albo raczej chęci skończyć. To jest jedna z najokropniejszych rzeczy. Mam nadzieje, że teraz podczas wakacji uda mi się zlikwidować te pozaczynane rzeczy, ale ponieważ mam ciągle nowe pomysły, będzie to raczej dość trudne. Wracając jednak do stwora to on wciąż nie ma imienia bo nic mi do niego nie pasuje. Nie wygląda jednak jakby cierpiał bardzo z tego powodu.



 Jak patrze na to co popisałam jestem całkowicie pewna, że nikt tego nie przeczyta, ale może i dobrze to w zasadzie to strasznie nudne :). Było mi to chyba potrzbne, tak raz za czas się porządnie wypisać :).

Pozdrawiam wszystkich serdecznie
besotes
April

Zapraszam na: http://www.evejank.blogspot.com